1. Spokojnie się nam mieszka w Zielonkach.
2. To były piękne dni, czyli byłem na pożegnaniu mieszkania Turowiczów oraz na 40. nocnym złazie na Leskowcu.
Pojawiam się też na Czwartkach
Turystycznych w Ogrodzie Botanicznym.
3. Pożegnania - zmarł nasz kuzyn ze Spalonej - Kazek Nowak, zmarł również mój ojciec, Stanisław Urbańczyk.
1. Coraz nam
lepiej się mieszka w Zielonkach, niestety
odkąd sprowadziliśmy co cenniejsze książki z
Łańcuta zaczyna nam doskwierać ciasnota. Nie
znaleźliśmy miejsca dla wszystkich ksiażek, a już go
brakuje dla nas... Przeżyliśmy też pierwszą poważniejszą awarię - zalanie wodą tablicy rozdzielczej ze skutkami, jakie sobie można wyobrazić. Zaczynamy powoli urządzać ogródek, kawałeczek, po kawałeczku. I nawet na wakacje nie chce się nam ruszać. W końcu i tak jesteśmy na wsi. |
2-1. Pożegnanie mieszkania Turowiczów
29 czerwca 2001 po raz ostatni wspiąłem się schodami do
mieszkania nr 10 na Lenartowicza 3.
Bywałem tam wielokrotnie pod koniec lat 60., kiedy u pp.
Turowiczów mieszkał ks. Adam Boniecki, nie tylko redaktor
Tygodnika Powszechnego, ale w tych latach akademicki duszpasterz
u Św. Anny. Bywając tam siłą rzeczy spotykało się również
Jerzego Turowicza i członków jego rodziny, którzy z godną
podziwu cierpliwością znosili tłumy studentów przewalające
się przez ich mieszkanie. Wiele tej rodzinie zawdzięczamy - my,
którzyśmy tam przychodzili.
Po śmierci obojga Turowiczów mieszkanie musiało zostać
zwolnione. Na szczęście prezez Herbewa - Andrzej Barański -
również dawny bywalec mieszkania na ul. Lenartowicza
zaoferował lokal na pomieszczenie biblioteki i archiwum, jakie
pozostało po Jerzym Turowiczu.
29 czerwca już nie mogłem poznać dawnego mieszkania. Powitały mnie gołe ściany oraz liczni przyjaciele rodziny Turowiczów, którzy jak ja przyszli na to pożegnanie. Długo trwały wspomnienia dawnych dni. Potem przeszliśmy do Herbewa, podziwiać bibliotekę w nowym miejscu. Posłuchaliśmy z nagrań recytacji wierszy przez p. Jerzego.
2-2. Leskowiec
nocą po raz 40-ty! 13/14 października 2001 odbył się kolejny Nocny Złaz na Leskowiec, jeśli wierzyć regularnym uczestnikom, juź po 40-ty! Jak ostatnio co roku, rozpoczął się wieczorem poezji i piosenki w Gorzeniu, w dworku-muzeum Emila Zegadłowicza. Następnie przejechano do Ponikwi, skąd gdy już noc dobrze zapadła, wyruszono ku Leskowcowi. Na polanie, w tradycyjnym miejscu ogniskowym śpiewaliśmy i graliśmy. Część uczestników zeszła na świt do Ponikwi, część zabiwakowała przy ognisku. |
3-1. Pożegnania
We wrześniu, dość niespodziewanie, zmarł Kazek, kuzyn ze Spalonej czyli Kazimierz Nowak, syn Tomasza Nowaka i Marii z Urbańczyków Nowakowej (cioci Marysi).Kazek mieszkał w dawnym domu wujka Tomka i cioci Marysi. Był to "pierwszy" z domów kwaczalskich, jadąc od Krakowa. Tam zawsze wstępowało się najpierw, gdy się odwiedzało Kwaczałę (w tym Spaloną). Do Kazka zwracało się, gdy były jakiekolwiek potrzeby związane z "zaopatrzeniem w płody rolne". W ostatnich latach jakoś rzadziej tam wpadaliśmy. Widywaliśmy się głównie na zjazdach rodziny, np. jak na zdjęciu (pierwszy z prawej) z okazji odnowienia doktoratu ojca w 1989 r. |
Spoczął Kazek 27 września 2001 na nowym cmentarzu w Alwerni, do której od jakiegoś włączono Spaloną.
3-2. Umarł ojciec
Zdrowie ojca w ostatnim roku parokrotnie ulegało sporym pogorszeniom. Ostatnio miał problemy z rękami, z wielką trudnością się ubierał, nie był w stanie zapinać, czasem i odpinać guzików, włożyć butów itd. Cały czas jednak starał się być na ile tylko możliwe samodzielny i irytowało go, gdy się mu usiłowało pomagać więcej, niż niezbędne. W bardzo dużym stopniu od atmosfery zależało, jak się zachowywał. Jeśli czul się swobodnie, jeśli był rozluźniony, potrafił uczestniczyć w rozmowie, słyszał co się mówi, wtrącał od czasu do czasu jakiś krotki komentarz, całkiem zrozumiały. Jeśli jednak był spięty i zdenerwowany, zaraz pogarszał się mu słuch, pomimo aparatu słuchowego, kiepsko rozumiał, co do niego się mówi i zarazem nie potrafił powiedzieć o co mu chodzi, zapominał najprostszych wyrazów. A i nam bardzo ciężko bylo poznać, czego chce.
W piątek 5.X., ojciec upadł i panewkę stawu biodrowego. Wezwane pogotowie zawiozło go do szpitala im. Rydygiera. Tam podjęto decyzję o jak najszybszej operacji wstawienia endoprotezy. Ale operacji nie zrobiono, bo przywieziono pacjenta z krwiakiem płuc i mózgu, który nie mógł czekać. Ojcu operację odłożono do poniedziałku. Tymczasem okazało się, że ojciec dostał zawału. Jest to częste powikłanie, bo ze złamania dostają się do krwi cząsteczki szpiku i powodują tworzenie się skrzepów. Lekarka z pogotowia bała się dawać ojcu środki przeciwzakrzepowe, bo miał krwotok z nosa, a diagnoza złamania nie była pewna.
Przeniesiono ojca na kardiologię i zaczęto wyprowadzać z zawału. Po pierwszych dniach, kiedy stan ojca bardzo się popsuł, przyszła poprawa, na tyle, że odważono się zrobić operację. Zrobiono ją 12.X, czyli po tygodniu.
Po operacji lekarze byli zadowoleni, ale zarazem mówili, że wszystko wisi na włosku. Mówili, że oby pięć dni wytrzymał, to będzie dobrze. Ojciec wytrzymał, ale nie było dobrze. Warunki szpitalne, niemożność wstania z łóżka, były dla niego nie do wytrzymania. Prosił, by zabrać go do domu, ale Hanka bała się go zabierać wbrew opinii lekarzy, odcinając się od pomocy w rehabilitacji itp. I wprawdzie stan ojca fizyczny się poprawiał, to psychicznie był coraz bardziej podłamany. Nie był typowym chorym na intensywnej kardiologii. Bo dodatkowo noga złamana, parkinsonizm, zaniki mowy. Nie mógł zrobić samodzielnie wielu rzeczy, które zwykły chory z zawałem zrobi bez problemu. Nie potrafił ojciec nawet nacisnąć dzwonka, by w razie potrzeby pielęgniarkę wezwać, a nawet, gdyby się pojawiła, nie umiałby jej zrozumiale wyjaśnić, czego potrzebuje. Sprowadziliśmy zaprzyjaźnioną niewidomą masażystkę, która zaczęła codzień odwiedzać ojca i rehabilitować go na własną rękę, bo szpitalna rehabilitacja okazywała się fikcją. Pielęgniarki zachowywały się wielekroć nietaktownie i upokarzająco, zresztą na intensywnej terapii w ogóle nie było warunków do rekonwalescencji, o czym długo by mówić.
W tej sytuacji zdecydowaliśmy się wbrew opinii lekarzy zabrać go do domu, ale z różnych powodów ulegało to jednak opóźnieniu, ostatecznie miało być 24.X. Jednak ojciec nie doczekał, zmarł 23.X koło godz. 20. Przyczyna - ogólne osłabienie organizmu. Niewydolność oddechowo-krążeniowa.
Pogrzeb odbył się we wtorek 30.X. Byliśmy niespokojni o pogodę, bo w niedzielę 28.X. popsuła się. Po serii dni słonecznych, klasycznej złotej jesieni, nastąpiło ochłodzenie, deszcz i wiatr. Deszcz z niewielkimi przejaśnieniami padał przez poniedziałek i wtorek rano. I paskudnie wiało. Atoli w południe się uspokoiło i wprawdzie nie było słońca podczas pogrzebu, to jednak ani nie było zimno, ani nie wiało.
Z uwagi na przewidywaną liczbę uczestników i pozycję ojca w UJ, liturgia pogrzebowa odbyła sie nie w kaplicy cmentarnej ale w kolegiacie św. Anny, gdzie od ok. 11:30 była wystawiona trumna.
O 12:15 rozpoczęła się msza św., której przewodniczył biskup Jan Szkodoń, razem z nim współkoncelebrowało 6 księży związanych z naszą rodziną, wspólnotamu Odnowy w Duchu Św., gdzie się angażuje Hanka, oraz z karmelitami bosymi.. Wśród służących do mszy Paweł Urbańczyk, karmelita bosy, syn Jana, wnuk Alezia Urbańczyka. .
Tato ostatnimi czasy regularnie, dzień w dzień chodził do Karmelitów bosych na mszę św. na 18.
Po ewangelii, zamiast kazania, biskup odczytał telegram z Rzymu:
Z żalem przyjąłem wiadomość o śmierci profesora Stanisława Urbańczyka, z którym byłem blisko związany od czasu studiów filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellonskim. Jego pierwszego spotkałem, gdy przyszedłem na Uniwersytet. Jako asystent prowadził z nami ćwiczenia. Zawsze go ceniłem jako wybitnego lingwistę i szlachetnego człowieka.
Podczas dzisiejszej Mszy św. dziękowałem Opatrzności za całe życie profesora i za naszą znajomość, a jego duszę polecałem Bożemu Miłosierdziu.
Pozostanie w mojej modlitwie.
Łączę się w żałobie i w modlitwie z Rodziną zmarłego i z całym środowiskiem naukowym Krakowa.
Wszystkim uczestnikom liturgii pogrzebowej z serca błogosławię.
Watykan, 26 października 2001
Jan Paweł II, Papież
Na mszy w kościele bylo ok. 300 osób. Msza św. i wyprowadzenie zwłok skończyło się ok. 13, nastąpił przejazd na cmentarz i tam u bramy cmentarnej uformował się długi kondukt, który ruszył o 14:00. Gdy czoło mijało kaplicę, jeszcze się ostatni dołączali pod bramą. Część osób musiała wybierać: czy w kościele, czy być na cmentarzu. Niektórzy z uwagi na stan zdrowia wybrali kościół i na cmentarz nie poszli, niektórzy do kościoła się spónili i już poszli prosto na cmentarz. (Ostatnie dni przed Wszystkimi Świętymi to korki w Krakowie i pod Krakowem, trudności z dojazdem).
Biskup Szkodoń, w szatach pontyfikalnych nie śpieszył się, ale zakończył ceremonie pogrzebowe dopiero po wszystkich przemówieniach nad trumna. A bylo tych przemówień sporo:
Uniwersytet zorganizował nagłośnienie przy grobie, w efekcie wszystko było dobrze słyszalne. Przed grobem ustawiono dwa wielkie znicze gazowe, które dopełniały nastroju.